Podróż na grzbietach wielbłąda, część II
I chociaż mogłoby to wydawać się żartem, nasza podróż zaczyna się Dniem Niewiniątek (hiszp. Día de los Santos), który w Hiszpanii przypada 28 grudnia i jest odpowiednikiem znanego nam prima aprilis. Wyruszamy o świcie, rozpoczynając naszą wyprawę w zachodniej części gór z León. Przemierzamy zimne równiny tamtejszych pól, zmierzając w kierunku naszego pierwszego celu podróży, którym jest Orbaneja del Castillo, miasteczko na południu regionu Burgos. Tuż zaraz po przybyciu tam, naszym oczom ukazuje się zadziwiająca kształtem formacja skalna, nazywana „pocałunkiem wielbłąda” – zdumiewający kaprys natury, witający i biorący nas pod swoje skrzydła, niczym dając zadość pewnemu rytuałowi, który otwiera przed nami wrota naszej „post bożonarodzeniowej podróży”.
Jest to mieścina, która, dzięki swojej nieprzeciętnej i wyjątkowej strukturze, przypomina teatralną dekorację. Jest to miejsce otoczone kamienistą „caveą” (łac. termin określający widownię w kształcie półkola w teatrze romańskim), która je zdobi i nadaje niepowtarzalny charakter. Miejscowość położona na urwistym zboczu gdzie każda ulica upodabnia się do stopnia monumentalnej drabiny, u stóp, której czeka na nas idylliczna rzeka. Wioska, w której woda odgrywa wyjątkową rolę i posiada duże znaczenie. Przepływa z góry na dół poprzez zapierający dech w piersiach potok wodny, kształtowany przez dziesiątki mniejszych wodospadów , które upiększają miejscowy pejzaż i zakorzeniają się w krajobrazie nadając mu jedyny w swoim rodzaju charakter.
Jest to mieścina, która, dzięki swojej nieprzeciętnej i wyjątkowej strukturze, przypomina teatralną dekorację. Jest to miejsce otoczone kamienistą „caveą” (łac. termin określający widownię w kształcie półkola w teatrze romańskim), która je zdobi i nadaje niepowtarzalny charakter. Miejscowość położona na urwistym zboczu gdzie każda ulica upodabnia się do stopnia monumentalnej drabiny, u stóp, której czeka na nas idylliczna rzeka. Wioska, w której woda odgrywa wyjątkową rolę i posiada duże znaczenie. Przepływa z góry na dół poprzez zapierający dech w piersiach potok wodny, kształtowany przez dziesiątki mniejszych wodospadów , które upiększają miejscowy pejzaż i zakorzeniają się w krajobrazie nadając mu jedyny w swoim rodzaju charakter.
Kontynuujemy naszą podróż po północnej części Burgos, odwiedzając Oña i Frías, przy czym to ostatnie nie bez przyczyny nosi nazwę Frías, o czym udało nam się przekonać na własnej skórze. I chociaż zmarznięci i zziębnięci do szpiku kości nie zlekceważyliśmy piękna i wyjątkowości tego miejsca, gdzie noc nas zadziwia swoim urokiem i niebywałą krasą, z której (a jakże!) zrobiliśmy użytek fotografując miasteczko z oryginalnej i ciekawej perspektywy, z widokiem na wzniesione na wzgórzu stare miasto.
Po zwiedzeniu stolicy Burgos, skierowujemy się w stronę kolebki języka castellano, znajdującej się w gminie należącej do wspólnoty autonomicznej La Rioja, wiosce zwanej San Millán de la Cogolla gdzie odwiedzamy klasztory Suso i Yuso, które w 1997 roku zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Doprawdy, w niewielu miejscach, można doznać tego wyjątkowego wrażenia, że czas stanął w miejscu wieki temu. Tak się jednak dzieje na szczycie wzgórza, górującego nad miastem, na którym w X wieku wzniesiono klasztor Suso (hiszp. Monasterio de San Millán de Suso), kościół zbudowany z różowego piaskowca w stylach romańskim i mozarabskim. Stojąc na ganku średniowiecznej budowli, nasze spojrzenia wędrują w kierunku kolejnego klasztoru, Monasterio de Yuso, usytuowanego w dolinie zabytku założonego przez króla Nawarry w XI wieku. Poczynając od tej ukazującej się naszym oczom nieskazitelnej i autentycznej scenerii, możemy rozpocząć naszą podróż w czasie. Podziwiać to czemu mogli się przyglądać i to co mogli dostrzegać w rozpościerającej się ze szczytu wzgórza dziewiczej panoramie, otaczającej ich święte miejsce, pierwsi pustelnicy.
Po zwiedzeniu stolicy Burgos, skierowujemy się w stronę kolebki języka castellano, znajdującej się w gminie należącej do wspólnoty autonomicznej La Rioja, wiosce zwanej San Millán de la Cogolla gdzie odwiedzamy klasztory Suso i Yuso, które w 1997 roku zostały wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Doprawdy, w niewielu miejscach, można doznać tego wyjątkowego wrażenia, że czas stanął w miejscu wieki temu. Tak się jednak dzieje na szczycie wzgórza, górującego nad miastem, na którym w X wieku wzniesiono klasztor Suso (hiszp. Monasterio de San Millán de Suso), kościół zbudowany z różowego piaskowca w stylach romańskim i mozarabskim. Stojąc na ganku średniowiecznej budowli, nasze spojrzenia wędrują w kierunku kolejnego klasztoru, Monasterio de Yuso, usytuowanego w dolinie zabytku założonego przez króla Nawarry w XI wieku. Poczynając od tej ukazującej się naszym oczom nieskazitelnej i autentycznej scenerii, możemy rozpocząć naszą podróż w czasie. Podziwiać to czemu mogli się przyglądać i to co mogli dostrzegać w rozpościerającej się ze szczytu wzgórza dziewiczej panoramie, otaczającej ich święte miejsce, pierwsi pustelnicy.
Po naszej wizycie w Logroño, stolicy La Rioja, zmierzamy do mniej znanych zakątków tego regionu, którymi są doliny los Cameros Viejos i los Cameros Nuevos. Obszar, w którym znajdujemy wiele, złudno podobnych do siebie miasteczek, charakteryzujących się osobliwym wdziękiem i oryginalnością. Dzięki swojej autentyczności i niepowtarzalności odzwierciedlają dawne, zapomniane czasy, wyłaniając ślady barwnej przeszłości. Ukazują się one naszym oczom, otoczone przyrodą, zielenią i dziewiczym środowiskiem - okolice la Sierra Cebollera - gdzie aż do dziś zachowały się niektóre zawody i tradycyjne działalności, które funkcjonują, choć trudno ocenić jak długo jeszcze trwać będą. Ich kontynuacja staje pod dużym znakiem zapytania. Jednym ze wzruszających przykładów będzie nasza wizyta w wytwórni tradycyjnych marcepanów z Soto en Cameros, gdzie aktualnie, małżeństwo w podeszłym wieku, ludzie oddani i zakochani w swojej ziemi i w swojej profesji (której poświęcają niemal całe swoje życie) dają zadość rodzimej tradycji. Z wielką pasją i pełni iluzji dzielą się z nami swoją historią, otwierają przed nami swoje serca opowiadając nam anegdoty ze swojego skromnego lecz szczęśliwego życia dedykowanego ukochanemu rzemiośle, życia spędzonego przy drewnianym piecu, w którym jeszcze po dziś dzień przygotowują swoje przepyszne wypieki, z wielką miłością i skrupulatnością. Używają do tego naturalnych i pierwszej jakości materiałów. Tak powstają najlepsze, najsmaczniejsze, przepyszne, jedyne w swoim rodzaju marcepany, typowy przysmak świąteczny w całej Hiszpanii.
Zgodnie z „harmonogramem” naszej podróży, żegnamy się z przepięknymi terytoriami La Rioja w średniowiecznym miasteczku La Guardia. Jest to pierwszy dzień naszego pobytu w Pais Vasco. Granicę z La Rioja pokonujemy od strony Álava, regionu znanego z nazwy „rioja alavesa”. Zarówno położenie miasta uwarunkowane jego wojennym charakterem, jak i jego po dziś dzień widoczne, średniowieczne cechy przypominają nam jego graniczną i militarną przeszłość. Jest niesamowitym doznaniem móc spacerować po zacisznych uliczkach tego miasteczka, którego wszystkie zaułki odzwierciedlają historie minionych wieków. Niezależnie od bramy otaczającego go zabudowania, otaczających go murów potężnej twierdzy, przez które przechodzimy, ukazuje nam się niepowtarzalny widok; jego kompletny i rzetelny obraz, skąpanego przez srebrzyste światło, przesączone poprzez pierwsze chmury i mgły nieśmiałego poranka.
Jak to mamy w zwyczaju, kosztujemy lokalnego przysmaku. Jest to kulinarna odsłona naszej podróży, której jesteśmy wierni. Lokalna, tradycyjna kuchnia rodem z każdego regionu czy miasta, które odwiedzamy jest nieodłączną częścią naszej wyprawy, towarzysząc nam i pomagając zbliżyć się bardziej do każdego miejsca i poznać lepiej jego kulturę. Po zaspokojeniu naszych zachcianek i poznaniu tamtejszych „smaków” ruszamy w drogę kierując się w stronę naszego kolejnego punktu podróży, Vitoria. Miasta, które nas zadziwia poprzez swoje osobliwe scenerie miejskie, ulice, które są placami, place, które są ulicami, tysiące osobliwych i swoistych form miejskich. Jako, że dzień ten przypada na ostatni dzień roku, decydujemy świętować Sylwestra w mieście, znanego (nawet poza granicami Hiszpanii!!) z zabaw i głośnych świąt organizowanych tam – Pamplona de los San Fermines. Okazuje się, że miasto to, nie tylko podczas uroczystości z okazji dnia swojego patrona wie w jaki sposób celebrować, aby „fiestas” pozostawiły po sobie przyjemne i niezapomniane wspomnienia.
Jeszcze ze śladami sylwestrowego szaleństwa na naszych twarzach, wstajemy wcześnie rano by osobiście sprawdzić i przekonać się oraz zobaczyć na własne oczy i sfotografować pozostałości zabawy dnia poprzedniego. Ulice przypominają prawdziwe pole bitwy, tuż po rozlewie krwi.
Naszym kolejnym celem podróży jest San Sebastian, stolica Donostii. Z naszego punktu widzenia, jest to jedna z najśliczniejszych miast Pais Vasco, o lekkim zabarwieniu francuskim. Nasze pierwsze kroki w tym wyjątkowym dla nas miejscu skierowane są do „zakotwiczonych” w nadbrzeżnej części miasta geometrycznych bloków Kursaal, które dają początek naszemu spacerowi . Przechadzamy się wzdłuż rzeki, która znajduje tam swoje ujście do morza, odwiedzamy stare miasto z niezapomnianym placem w samym jego sercu, przechodzimy wzdłuż plaży La Concha, aby na sam koniec naszej wizyty wybrać się na górę Igueldo, ze szczytu, której podziwiamy panoramę miasta. Jest to miejsce gdzie żegnamy się z San Sebastian, rozkoszując się magicznym zachodem słońca.
Naszym kolejnym celem podróży jest San Sebastian, stolica Donostii. Z naszego punktu widzenia, jest to jedna z najśliczniejszych miast Pais Vasco, o lekkim zabarwieniu francuskim. Nasze pierwsze kroki w tym wyjątkowym dla nas miejscu skierowane są do „zakotwiczonych” w nadbrzeżnej części miasta geometrycznych bloków Kursaal, które dają początek naszemu spacerowi . Przechadzamy się wzdłuż rzeki, która znajduje tam swoje ujście do morza, odwiedzamy stare miasto z niezapomnianym placem w samym jego sercu, przechodzimy wzdłuż plaży La Concha, aby na sam koniec naszej wizyty wybrać się na górę Igueldo, ze szczytu, której podziwiamy panoramę miasta. Jest to miejsce gdzie żegnamy się z San Sebastian, rozkoszując się magicznym zachodem słońca.
Kolejnego dnia, po spędzeniu nocy w gościnnym Zarautz, rozpoczynamy naszą małą ekspedycję po północy Francji i wyruszamy w stronę Bayony, miasta, które nas zadziwia poprzez swój silny charakter francuski, mimo swojego bliskiego położenia z granicą z Półwyspem Iberyjskim. Naszą uwagę zwracają białego zabarwienia budynki, gąszcz jasnych ulic, bazary, miasto pełne ludzi – sympatycznych i otwartych, typowo francuski aromat. W drodze powrotnej do Zarautz, rozpoczynamy naszą trasę po wybrzeżu, odwiedzając piękne nadbrzeżne miejscowości. Wśród tych, które chcielibyśmy w szczególności wyróżnić jest Biarritz i Pasai Donibane.
W naszej podróży powrotnej po wybrzeżu kantabryjskim, ponownie zmierzając na zachód, docieramy do Bilbao. Mamy za sobą fascynujące widoki, niepowtarzalne zakątki, które dane nam było poznać. Zniewalające i ekscytujące miejsca z urokliwymi zabytkami , miejsca tak niezwykłe jak pustelnia San Juan de Gaztelugatxe, przyległa, niczym „wrośnięta” w skalną formację półwyspu, do której prowadzi niekończąca się droga z niezliczoną ilością krętych schodków. Zaraz po dotarciu do stolicy País Vasco, tuż po odprężającym spacerze wzdłuż ujścia rzeki i przechadzce po starówce wybieramy się do znanego wszystkim muzeum Guggenheim. Następnie kontynuujemy naszą podróż na zachód, by dnia następnego rozpocząć dzień w stolicy Kantabrii, Santander i zacząć nowy rozdział naszej eskapady.
Dlaczego wielbłąd? I czemu nie?! ( hihihi… moje ulubione i ciągle powtarzane przeze mnie zdanie podczas naszej wyprawy J) Teraz na poważnie… Bez najmniejszej wątpliwości podróż ta, w sposób symboliczny, „zamyka” konkretnie ta figura. Brzmi dziwnie, prawda? Być może… Jednakże, pierwsze miejsce, które odwiedzamy po pożegnaniu się z Villablino – prawdziwy diament prowincji Burgos – Orbaneja de Castillo, wita nas ukazując naszym oczom el Beso de los Camellos ( z hiszp. Pocałunek Wielbłądów) – formację skalną, nazwaną w ten sposób dzięki swojej charakterystycznej strukturze – jest to pierwsze co widzimy po przyjechaniu do tego urokliwego miasteczka. Z drugiej strony, żegna nas jedna z plaż w Santander, która nosi nazwę El Camello (czyli Wielbłąd) – której cechą charakterystyczną jest wielka skała, której kształt przypomina nam tego pustynnego wierzchowca. Również w Parque de la Naturaleza de Cabárceno oraz podczas la Cabalgata de Reyes Magos w Santander- tradycyjnej defilady organizowanej w Hiszpanii z okazji święta Trech Króli - mogliśmy podziwiać jego osobliwą fizjonomię i powab.
Tak jak już mówiliśmy, w Santander ponownie spotykamy się z elementem wyznaczającym ton naszej podróży, z wyżej wspomnianym Wielbłądem. ^^ Z malowniczego półwyspu Magdaleny, w wietrzny i rodem z Kantabrii dzień podziwiamy plażę El Camello, która to przypomina nam nasz dziwny związek z tym zwierzęciem i symbolizm, który posiada dla nas ta podróż. Po zapadnięciu nocy, odwiedzamy zabytkową część miasta czerpiąc przyjemność z tamtejszej atmosfery i przepysznej kuchni.
Kolejnym miejscem, które obraliśmy za cel naszych wojaży jest Valle de la Vega del Pas, gdzie wita nas obfity śnieg kryjąc przed nami świat pod gęstą warstwą białej połaci. Nieskazitelny, dzięki swojej przejrzystości i kryształowości. Po minięciu przełęczy La Lunada i Estacas de Trueba rozkoszujemy się wspaniałymi widokami – zapierający dech w piersiach odcinek szlaku, w stu procentach rekomendowany przez nas, idealny na rowerowe przygody, gwarantujący niezapomniane krajobrazy - dla wszystkich miłośników kolarstwa - co przepełnia nas nostalgią, ubolewamy bowiem z braku naszych wiernych towarzyszy wypraw – „cabellos de acero” (z hiszp. koni ze stali).
Tak jak już mówiliśmy, w Santander ponownie spotykamy się z elementem wyznaczającym ton naszej podróży, z wyżej wspomnianym Wielbłądem. ^^ Z malowniczego półwyspu Magdaleny, w wietrzny i rodem z Kantabrii dzień podziwiamy plażę El Camello, która to przypomina nam nasz dziwny związek z tym zwierzęciem i symbolizm, który posiada dla nas ta podróż. Po zapadnięciu nocy, odwiedzamy zabytkową część miasta czerpiąc przyjemność z tamtejszej atmosfery i przepysznej kuchni.
Kolejnym miejscem, które obraliśmy za cel naszych wojaży jest Valle de la Vega del Pas, gdzie wita nas obfity śnieg kryjąc przed nami świat pod gęstą warstwą białej połaci. Nieskazitelny, dzięki swojej przejrzystości i kryształowości. Po minięciu przełęczy La Lunada i Estacas de Trueba rozkoszujemy się wspaniałymi widokami – zapierający dech w piersiach odcinek szlaku, w stu procentach rekomendowany przez nas, idealny na rowerowe przygody, gwarantujący niezapomniane krajobrazy - dla wszystkich miłośników kolarstwa - co przepełnia nas nostalgią, ubolewamy bowiem z braku naszych wiernych towarzyszy wypraw – „cabellos de acero” (z hiszp. koni ze stali).
Odwiedzamy miasteczko Vega de Pas, delektując się swojskim pejzażem i charakterystyczną dla tamtejszego regionu atmosferą. Rozkoszując się niebywałym smakiem gorącej, jakże upragnionej wówczas (!), kawy i zajadając się oryginalnymi sobao pasiego – domowej roboty wyrobem, prawdziwą delicją w zimne, zimowe dni. Ostatni „przystanek” tego dnia to Puente Viesgo, gdzie możemy zrelaksować się w tamtejszym uzdrowisku i podziwiać otwarcie tradycyjnej, hiszpańskiej defilady, tzw. Cabalgata de Reyes Magos. Wracamy do Santander, gdzie spędzamy kolejną noc. Przyjeżdżamy pod koniec uroczystego pochodu. I jakże by miałoby być inaczej! Po raz kolejny, naszym oczom pojawia się główny bohater naszego voyage – wielbłąd; zaledwie kilka metrów od nas, szorstko popychany, w towarzystwie zaangażowanej ku temu eskorty, w kierunku transportującego zwierzęta konwoju. Biedne stworzenie, wzbrania się przed zamknięciem, z właściwą dla siebie elegancją i wytwornością oraz niesamowitą cierpliwością. Tak jakby chciał obwieścić nam, że i nasza podróż powoli dobiega końca, chociaż powinna być początkiem kolejnej. Czas obrać inny kierunek, inne szlaki, wyznaczyć inne cele… I jego szczere oczy wcale się nas nie okłamały, mając pełną rację i słuszność. Dnia następnego nadszedł ostatni dzień naszej podróżniczej bajki. Dzień, w którym niektórzy z jego kuzynów nas żegnali w Cabárceno podszeptując cicho byśmy odwiedzili także wydmy Liencres, które oni sami przemierzali dawnymi czasy. Tam też podziwialiśmy nasz ostatni podczas tej podróży, jakże urzekający, zimowy zachód słońca.
Wspomnienia – prawdziwe prezenty od życia, bezcenne skarby, które przechowujemy w naszej pamięci, które żyją własnym życiem. Momenty, których nie da się zatrzeć, których obrazy przetrwają. Chwile do, których zawsze wracamy, niezależnie od czasu, który mija, które nosimy w naszych myślach… w naszych sercach. Jest ich wiele (bez zwątpienia każda podróż wzbogaca nas wnosząc do naszego życia milion przeróżnych historii, milion najrozmaitszych doświadczeń), którymi mogłabym się z Wami podzielić, aaaleee jeśli musimy wybrać jedynie niektóre z tej podróży… Nigdy nie zapomnę pierwszego dnia roku, jakże ciepłego i słonecznego – cóż za przypadek!, identycznie jak rok temu w Barcelonie! La Plaza de la Constitución w San Sebastian, taras jednego z barów – Astelena – pełen ludzi. Łagodny smak Foie i delikatny aromat czerwonego wina...
Kolejne wspomnienie... Wspinaczka na przełącz Lunady… kolejny podarunek… Świat pokryty śniegiem, my przepadnięci w pełnej zaspie, zamknięci w mglistej bańce – tak gęstej i wszechobecnej, przez którą nie da się dostrzec praktycznie niczego – która nas otacza ze wszystkich stron. To wszystko, aby potem móc cieszyć się przepięknym słońcem i bogatym wachlarzem niezwykłych scenerii, które zapierają nam dech w piersi… Kolejne chwile… rozmaite wrażenia… uczucia… wspomnienia… Śniadanie po francusku w L’instant Gourmand w Bayona przy magicznym akompaniamencie chwilowego deszczu i jednej z najlepszych piosenek angielskiej wokalistki, Birdy (tak przez nas lubianej)… Albo tęcza w Biarritz, którą widzimy niemal przez urywek sekundy – przez tak krótką chwilę, że i my sami wątpimy czy była ona prawdziwa, czy też jedynie owocem naszej wyobraźni… Albo przyjazny ogień, skrzący się w kominku jednego z górskich schronisk, towarzyszący nam podczas posiłku, hipnotyzujący uwodzicielskim tańcem swoich płomieni… Jakim szczęściem jest znalezienie wszystkiego tego co jest potrzebne do rozpalenia kominka – drewno i zapalniczka – idealnego miejsca, by wygodnie usadowić się i móc rozkoszować się przyjacielskim ciepłem, które nam daje w prezencie rozniecone przez nas ognisko – krzesełka, stół…
I mogłabym tak kontynuować odtwarzając w pamięci wspomnienia… wspominając i wspominając….
Tak samo, jak na początku podróży, teraz również utrzymuję opinię, że pozostaje nam tyle rzeczy do poznania i tyle miejsc do odkrycia, że nie można ograniczać się do jednej jedynej podróży. Wprost przeciwnie, należy myśleć o kolejnych wyprawach, planując je i walcząc o zaspokojenie naszego wielkiego apetytu na podróże – na życie – spełniając nasze przeznaczenie, uspokajając nasz niepokój i nieustanną potrzebę podróżowania.
Kolejne wspomnienie... Wspinaczka na przełącz Lunady… kolejny podarunek… Świat pokryty śniegiem, my przepadnięci w pełnej zaspie, zamknięci w mglistej bańce – tak gęstej i wszechobecnej, przez którą nie da się dostrzec praktycznie niczego – która nas otacza ze wszystkich stron. To wszystko, aby potem móc cieszyć się przepięknym słońcem i bogatym wachlarzem niezwykłych scenerii, które zapierają nam dech w piersi… Kolejne chwile… rozmaite wrażenia… uczucia… wspomnienia… Śniadanie po francusku w L’instant Gourmand w Bayona przy magicznym akompaniamencie chwilowego deszczu i jednej z najlepszych piosenek angielskiej wokalistki, Birdy (tak przez nas lubianej)… Albo tęcza w Biarritz, którą widzimy niemal przez urywek sekundy – przez tak krótką chwilę, że i my sami wątpimy czy była ona prawdziwa, czy też jedynie owocem naszej wyobraźni… Albo przyjazny ogień, skrzący się w kominku jednego z górskich schronisk, towarzyszący nam podczas posiłku, hipnotyzujący uwodzicielskim tańcem swoich płomieni… Jakim szczęściem jest znalezienie wszystkiego tego co jest potrzebne do rozpalenia kominka – drewno i zapalniczka – idealnego miejsca, by wygodnie usadowić się i móc rozkoszować się przyjacielskim ciepłem, które nam daje w prezencie rozniecone przez nas ognisko – krzesełka, stół…
I mogłabym tak kontynuować odtwarzając w pamięci wspomnienia… wspominając i wspominając….
Tak samo, jak na początku podróży, teraz również utrzymuję opinię, że pozostaje nam tyle rzeczy do poznania i tyle miejsc do odkrycia, że nie można ograniczać się do jednej jedynej podróży. Wprost przeciwnie, należy myśleć o kolejnych wyprawach, planując je i walcząc o zaspokojenie naszego wielkiego apetytu na podróże – na życie – spełniając nasze przeznaczenie, uspokajając nasz niepokój i nieustanną potrzebę podróżowania.
Asia i Nelson